Logowanie
zapamiętaj mnie
 
Media
Tutaj jesteśmy
Honoratka.
data: 12.07.2012, autor: Marysia Strzelska

fot. Piotr Śnigórski, Mery Strzelska

Są takie marzenia, które pomimo tego, że wydają się nie do zrealizowania nie dają o sobie zapomnieć. Tak właśnie było z zaproponowanym jakiś czas temu w żartach zjazdem żlebem opadającym do Koziej Dolinki zwanym Honoratką. Żleb ten, znany również jako Żydowski, jest jednym z najtrudniejszych ski-tourowych, a właściwie ski-alpinistycznych zjazdów w polskich Tatrach. Trudny jest sam zjazd, ale i podejście żlebem; dość wąskim (w zależności od warunków śniegowych miejscami zwęża się nawet do 2 metrów), stromym (maksymalne nachylenie 490). Dodatkowym problemem jest północna, zwykle zacieniona wystawa stoku co zmniejsza szanse na zastanie sprzyjających warunków śniegowych oraz znajdujący się w dolnej partii żlebu próg skalno-lodowy, który może stanowić niemały kłopot nawet dla doświadczonych narciarzy. Kolejnym utrudnieniem jest zsuwający się nieustannie śnieg tworzący na całej długości żlebu głęboką rynnę, najczęściej niestety wylodzoną. Mimo, że wiedziałam o tym wszystkim myśl o zmierzeniu się z Honoratką nie dawała mi spokoju przez całą zimę.

Wreszcie chęć wyrwania się z miejskiej codzienności, dostarczenia sobie mocnych wrażeń oraz sprawdzenia się wygrała i pod koniec kwietnia razem z Piotrem Śnigórskim i Kubą Szybińskim wyruszamy do schroniska Murowaniec na Hali Gąsienicowej. Ciężkie, szerokie narty oraz sprzęt niezbędny w podejściu dźwigamy na plecach idąc przy świetle czołówek.

Po wyjściu ponad granicę lasu oglądamy pozostawione w tyle rozświetlone doliny, wyglądające tak spokojnie i bezpiecznie. Podziwianie widoku przerywa nam porywisty wiatr, uporczywie próbujący zrzucić nas z grzbietu Boczania. Do tego zaczyna padać nieprzyjemny zimny deszcz; czyżby Tatry broniły się przed realizacją naszego zuchwałego planu? Całkowicie przemoczeni i przemarznięci nareszcie docieramy do schroniska, po czym bez zbędnych ceregieli pakujemy się do ciepłych łóżek. 

Poranek budzi nas prawie bezchmurnym niebem oraz gorącym słońcem, zaczyna się idealny kwietniowy dzień w Tatrach! Po obfitym śniadaniu wyruszamy w stronę roztapiającego się Czarnego Stawu Gąsienicowego, który beztrosko przecinamy na pół chlupiąc wylewającą się na lód wodą. Po krótkim podejściu osiągamy próg Koziej Dolinki, nad którym dumnie wznosi się nasze dzisiejsze wyzwanie. Jesteśmy podekscytowani perspektywą znalezienia się w górującej nad nami pionowej białej linii, otoczonej ścianami Małego Koziego i Zmarzłej Czuby. Pełni wątpliwości, ale i energii oraz dobrego humoru podchodzimy do wylotu żlebu. Pomimo wcześniejszych obietnic o wycofaniu się w razie zbyt dużych trudności w głębi ducha czuję, że już za późno na odwrót i nie dopuszczam możliwości zrezygnowania z takiej przygody! Po krótkiej przerwie na posiłek i opalanie zdejmujemy narty i instalujemy je na plecakach. Na nogi zakładamy raki, a kijki zamieniamy na dziaby.

Od pierwszych kroków właściwego podejścia towarzyszy nam niezwykła ekscytacja. Trochę żałując braku linki asekuracyjnej pokonujemy pierwszą i największą trudność - wspomniany na wstępie kilkumetrowej wysokości próg. Krok za krokiem wbijamy czekany i przednie zęby raków w błyszczący w słońcu lód. Na całe szczęście każdy z nas ma mniejsze lub większe doświadczenie wspinaczkowe dzięki czemu ten odcinek udaje się nam pokonać bezpiecznie. Powyżej czeka na nas świeży, kwietniowy śnieg, średnio związany z twardym, zlodowaciałym podkładem. Mozolnie wspinamy się ku przełęczy, przez którą przebiega najtrudniejszy szlak turystyczny w Polsce - Orla Perć. Pogoda i widoki są obłędne, toteż kiedy wreszcie docieramy na przełęcz wydajemy niezliczone okrzyki zachwytu. Przed nami rozpościera się widok na stronę Dolinę Pięciu Stawów z wznoszącym się w oddali majestatycznym i ponurym Krywaniem. Piękno otaczającej nas przyrody w połączeniu z dość męczącym podejściem zwala nas z nóg.

Po dojściu do siebie przychodzi czas na sprawdzenie naszych narciarskich umiejętności. Warunki nie są wymarzone, krawędzie nart jak na złość okazują się zbyt tępe. My jednak pełni wiary w siebie, a może i beztroski ruszamy na dół, powoli, skręt za skrętem. Już górna, najłatwiejsza partia żlebu z racji dużego nachylenia oraz niewielkiej szerokości robi na nas piorunujące wrażenie. Z powodu nieustannie zsuwającego się śniegu zmuszeni jesteśmy do ciągłego przystawania. Każdy ruch jest przemyślany i ostrożny, emocje sięgają zenitu! W takim uniesieniu osiągamy dolną partię żlebu - znajdujemy się kilkanaście metrów ponad ostatnią, najważniejszą przeszkodą tego dnia. Na tym najstromszym odcinku śnieg jest wylodzony, a my straciwszy sporo pewności siebie zastanawiamy się jak pokonać próg lodowy. W końcu decydujemy się na niezbyt dumne zdjęcie nart i założenie raków. Decyzja nie przyszła łatwo, jej zrealizowanie tym bardziej... Wykopanie za pomocą czekana stanowiska oraz przygotowanie do zejścia zajmuje nam sporo czasu, w końcu jednak wszyscy, bezpiecznie, choć z przygodami wbijamy raki w twardy lód i rozpoczynamy zejście ostatniego fragmentu żlebu. Jak się prędko okazuje tam gdzie z łatwością wspięliśmy się do góry w dół radzimy sobie nie najlepiej. Pikanterii dodają grudy śniegu zlatujące z wystawionych do słońca skał, które kilkukrotnie boleśnie w nas uderzają. Choć lekko zaniepokojeni, zachowujemy dobry humor i powoli pokonujemy osławiony próg. Dopiero tam możemy odetchnąć z wyraźną ulgą. Udało nam się, co za wspaniałe uczucie! Dla tej chwili warto było męczyć się cały dzień! Zdajemy sobie sprawę, że nasz zjazd nie był specjalnie spektakularny ani stylowy, ale w żaden sposób nie zakłóca to naszej dzikiej radości. Potwornie zmęczeni i szczęśliwi docieramy do naszego ulubionego schroniska, aby po krótkim odpoczynku wyruszyć w drogę powrotną. Jeszcze jedno spojrzenie na pastelowe szczyty wznoszące się ponad Halą Gąsienicową spowite promieniami słońca.. do zobaczenia już wkrótce!

Z perspektywy czasu mogę śmiało powiedzieć, iż nasza wycieczka na Honoratkę miała charakter typowo ski-alpinistyczny, od samego początku podejście żlebem dostarcza wielu wrażeń i stanowi wyzwanie samo w sobie. Zjazd ze Zmarzłej Przełączki Wyżniej jest propozycją dla zaawansowanych narciarzy, którzy potrafią poruszać się w trudnym wysokogórskim terenie. Nie bez powodu Honoratka jest zimową drogą wspinaczkową - podczas podchodzenia stromym i wylodzonym żlebem niezbędne okazują się umiejętności wspinaczkowe oraz doświadczenie w chodzeniu w rakach i czekanem (a najlepiej dwoma dziabami lodowymi, na wszelki wypadek warto również mieć ze sobą linkę do asekuracji). Na tego typu wycieczkę nie wybieramy się sami, czy z przypadkowymi osobami. Niezwykle ważną sprawą jest posiadanie sprawdzonej, godnej zaufania ekipy. Wyruszając z doświadczonymi partnerami, których umiejętności i słabości znamy, możemy zminimalizować ryzyko wypadku. Jak w większości zjazdów o podobnej trudności równie ważna jest silna psychika, ponieważ tylko dzięki zachowaniu zimnej krwii możemy bezpiecznie znaleźć się w schronisku.


<< powrót
Komentarze

Dodaj komentarz

Jeśli posiadsz konto na ski2die.pl to się zaloguj. Jeżeli jeszcze nie masz, a chcesz mieć, to już teraz może się zarejestrować.
© 2003-10 Ski2Die. All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Concept: LeSki&SanczO
Design: SanczO