Logowanie
zapamiętaj mnie
 
Media
Tutaj jesteśmy
Co w śniegu piszczy
data: 06.12.2008, autor: Gnalizzzle

Jak zawsze przy pisaniu nie wiadomo od czego zacząć. Dlatego zamiast wstępu, opowiem wam pewną krótką historyjkę, która kiedyś mi się przytrafiła. Zeszłej zimy wybraliśmy się z Kostkiem Strzelskim pohipkać nieco w Zakopanym. Wylądowaliśmy pod Nosalem na przedziwnej śnieżnej instalacji przypominającej step-up.

Stoję sobie spokojnie u góry czekając na swoją kolej,  podziwiam manewry Local Heroes z Zakopca, aż tu nagle dobiegły mnie znajome z filmu Happy Days brzmienia, konkretnie muzyczka z segmentu Jona Olssona, Green Day „Basketcase”. Okazało się że Staszek Karpiel sobie tylko znanym sposobem zajechał pod sama hopę Alfą Romeo zaopatrzoną w jakiś miażdżący sprzęt audio i zapuścił nutę aż się echo po halach i reglach poniosło. W mojej głowie nastąpił nagły skok ciśnienia, jakiś agresor się wyzwolił, poczułem się jak nie przymierzając Candide Thovex, JP Auclair i Kristy Leskinen razem wzięci – jak się rzuciłem w dół! Zajawka sięgnęła zenitu, i pomimo, że nic z tego skoku nie wyszło, to zdarzenie to dowodzi jednej niezaprzeczalnej freeskiingowej prawdy. Istnieją kawałki w których ich twórcy zdołali zawrzeć jakiś niesamowity ładunek energii. Zakrawa wręcz na fenomen, w jaki sposób muzyka dodatnio wpływa na skok adrenaliny u wszelkich narciarskich lataczy i fruwaczy. Żaden film, żaden wyjazd i żadne zawody nie mogą się obyć bez sączących się w górską przestrzeń dźwięków. Dlatego też postaram się opisać i polecić Wam kilka kultowych utworów, które każdy szanujący się narciarz progresywny (a i snowboarder też, niech tam!) powinien mieć w swojej kolekcji.

Istnieją dwa główne gatunki muzyki pojawiające się w filmach narciarskich (bo to one są jak wiadomo głównymi źródłami zajawki) – hiphop oraz wszelkie gitarowo – rockowo – punkowe klimaty. Każdy rajder jeździ przy innym kawałku, a kawałek owy zwykle uosabia preferencje muzyczne danego ziomusia. I tak,  Tanner Hall zwykle dusi swoje stylowe do bólu sztuczki przy jakichś dobrych czarnych gangsterskich beatach, Jon Ollson zawsze ma w podkładzie melodie z agresywnymi gitarowymi reefami, Boyd Easley z kolei gustuje w oldschoolowym metalu i rocku lat 80tych, gdzie sekcje wokalne śpiewane są charakterystycznymi skrzekliwymi głosami. Wytwórnie filmowe takie jak Poor Boyz Productions czy Matchstick zamieszczają w trakcie filmu lub w napisach końcowych info na temat wykonawcy i tytułu, co niesamowicie ułatwia przeszukiwanie zasobów internetu. Tak, właśnie internetu, bowiem znakomita większość kapel pojawiających się w filmach, nie należy do tych które mamy wątpliwą przyjemność obejrzec w MTV czy Vivie. Istnieje więc duża szansa, że dokonacie muzycznego odkrycia.

W ten włąśnie sposób natknąłem się na szwedzką grupę The Hellacopters. Dwa numery tej rock’n’rollowo – punkowej ekipy pojawiają się w świetnej skądinąd produkcji pochodzącej również z kraju Jona Olssona „Free Radicals – Ski Odyssey 2001”. Nie ma się jednak czego bać, goście na szczęście nie śpiewają po szwedzku... Po pierwszym przesłuchaniu całego albumu można odnieść wrażenie, że Hellacopters grają nieco „na jedno kopyto”. Warto posłuchać ich jednak nieco dłużej, kawałki są naprawdę różne, mają swoje „smaczki” a ich klimacik sprawi, że wam się zaraz przed oczami pojawi jakiś niesamowity snowpark albo niezmierzone połacie pól śnieżnych! Szczególnie polecam „Throw away heroes”, „Hopeless case of a kid in denial” i „Toys and flavours”. A tak na marginesie to warto zwrócić uwagę na fakt, że w filmach (i to tych zza oceanu) często pojawiają się szwedzkie kapele, jak choćby The Sounds czy Bombshell Rocks. A pomyśleć, że my znaliśmy tylko takie obciachy jak Europe i Abba...


Filmy Poor Boyz’ów jak wyglądają każdy wie, freestyle w najczystszej postaci, bardziej czysta jest tylko polska wódka i kokaina od wujka Escobara z Kolumbii. Zapuśćcie sobie jakikolwiek filmik, starsze „Happy Days”, albo nowszy „Session 1242” – konkretne j****nie tam się odbywa, nie ma lipy. Taka też jest i muzyka podkładana do poszczególnych segmentów. Pojawiają się niosące wspomnianą energię punkowe zagrywki, pojawiają się też głębokie czarne beaty. Na szczególną uwagę zasługuje rapowy numer ekipy Dialated People „Worst come to worst” (Happy Days). Naprawdę kawał dobrej hiphopowej roboty. Świetny podkład, dobre afroamerykańskie wokale, jednym słowem miodzio. Wszelkie cudne triki puszczone slow motion idealnie wchodzą w rytm kawałka i tworzą z muzyką nierozerwalną całość. Swoją drogą to jest niesamowita sztuka tak dobrać podkład muzyczny i zmontować materiał żeby wszystko się układało jak puzzle.
Nieraz zdarza się, że nie tylko muzyka, ale i tekst koresponduje z ideą i filozofią freeskiingu. Przykład? Gitarowe zagrania żywcem wyjęte z metalu lat 80tych i okrutne wręcz triki – miażdżący segment Jona Olssona na samym końcu „Session 1242”. Kawałek który tam podłożono nosi tytuł „Youth gone wild” autorstwa zespołu Skid Row. Goście swój pierwszy album wydali co prawda w 1989 roku, ale idealnie wpisali się w konwencję metalu lat 80tych. Bardzo gniewny numer, którego tekstem (np: Never played by the rules I never really cared / My nasty reputation takes me everywhere / I look and see it's not only me / So many others have stood where I stand / We are the young so raise your hands!) można by opisać cele przyświecające freeskierom wszelkiej maści – poszukiwanie alternatywnych dróg i robienie wszystkiego trochę „pod prąd”. Ta niezwykle mocna pozycja muzyczna powinna znaleźć się koniecznie w waszej kolekcji.

Jak już jesteśmy przy oldschoolowym rocku, nie mógłbym nie wspomnieć o muzyce w towarzystwie której jeździ a raczej fruwa Boyd Easley. Ziomuś jest zdaje się dość barwną postacią, w jego fragmentach zawsze jest coś zabawnego, jak choćby lans w kabriolecie z dwoma dziuniami pod siedzibą Hustlera w Hollywood – chyba bardziej się nie można wozić... Nie zmienia to jednak faktu, że jest niezmiernie srogim rajderem, a kawałki przy których działa, no cóż... Słyszeliście kiedyś o zespole Kiss? Tak, tak, to właśnie oni mieli umalowane na biało twarze i obcisłe skórzane kombinezony...W „Happy Days” pojawia się właśnie ich utwór „Detroit Rock City”, w „Propagandzie” podłożono Boydowi muzykę ekipy Motley Crew „Kickstart my heart”, pozostający w klimatach bardzo podobnych do Kiss. Polecam krótki wywiad z B.Easleyem na stronie www.armadaskis.com, jest tam parę słów o starym rocku i o tym co nasz bohater zrobiłby gdyby jutro nastąpił koniec świata – ciekawa lektura.
Wspomniana „Propaganda”, mimo, że dość stara, to jedno z moich ulubionych „dzieł” Johnny’ego De Cesarre’a. Nie mógłbym nie wspomnieć więc o piosnce (o ile w ogóle piosnką nazwać to można), która otwiera ten film. Zespół Tempered Casted, kawałek „Supernatural ride”. Dobry pomysł na początek filmu, rysunkowa prezentacja rajderów, seria potężnych trików, i do tego ostry numer – klasyczne rozpoczęcie narciarskiej superprodukcji spod znaku Poor Boyz Productions. Osobiście uważam, że utwór ma dużą moc, i co najważniejsze nie nudzi się po kilkukrotnym przesłuchaniu – tak więc kolejny do znalezienia (oczywiście w sklepie a nie np. na Kazaa).


Również w „Propagandzie” przy okazji hipkania naszego starego znajomego Jona Olssona (no nie da rady, to nazwisko się musi przewijać w czymkolwiek związanym z freeskiingiem) pojawia się szerzej znana kapela Pennywise z numerem „Fuck authority” (po polsku może być „P****ol Millera”). Ci co o nich nigdy nie słyszeli, niech się wstydzą bo to naprawdę kawał dobrego punka, który cholernie dobrze działa na mózg i pozwala trochę bardziej niż zwykle przykozaczyć na hopeczkach.

Nie da się pisać o muzyce towarzyszącej freeskiingowym akcjom i nie powiedzieć nic o kanadyjskiej ekipie Swollen Members (nazwę sami przetłumaczcie). Pochodzą z Vancouver, i mimo, że nie są w stu procentach czarni, to naprawdę tworzą doskonały hiphop. Playlista ich kawałków wykorzystanych w filmach narciarskich jest całkiem pokaźna – „Fuel Injected”, „Paranoia”, „Killing spree”, „Bring it home” czy „Take it back”. Świetnie się tego słucha w samochodzie w drodze na lodowiec gdzie czeka jakiś przyjemny snowpark i nieprzebrane ilości śniegu...  

Zostawmy jednak Johnny’ego De Cesarre’a i jego PoorBoyz’ów a przyjrzyjmy się wytwórni Matchstick Productions. W ich filmach jest coś co sprawia, że dreszczyk aż po pleckach przebiega, coś nieuchwytnego... Doskonałe (a momentami bardziej niż doskonałe) zdjęcia no i oczywiście niesamowita muzyka, tworzą niepowtarzalny klimat, który nieprzerwanie od momentu pojawienia się „Ski Movie I” towarzyszy filmom z logiem Płonącej Zapałki. Dwie najnowsze produkcje – „Focused” oraz „Yearbook” stanowią potwierdzenie nie tylko niesamowitych umiejętności narciarzy, ale także profesjonalnych kwalifikacji operatorów kamer, fotografów, pilotów helikopterów i Bóg wie jeszcze kogo oni tam mają w tej ekipie filmowej... W „Focused” absolutnie rządzi kozacki jamajski riddim w segmencie CR Johnsona, emce go wykonujący zowie się Ruffneck a kawałek „Make it Happen”, obowiązkowy do przesłuchania dla każdego zajawkowicza ragga, dancehall i innych reggae-pochodnych gatunków. Jak na prawdziwe ragga przystało „Make it happen” ma agresywny beat i niezrozumiałą dla normalnego śmiertelnika nawijkę – podobno to jest jakaś modyfikacja angielskiego, naprawdę doskonały raggowy „masterpiece”. Natknąłem się też na utwór z tym samym podkładem ale zupełnie inny gość się w nim produkuje – równie świetny, ale niestety nie pamiętam tytułu... Pozostając na Jamajce, muszę zwrócić waszą uwagę na totalny reggea’owy chillout Damiena Marleya „It was written”. Jak dołączymy do tego wspaniałe ujęcia nakręcone w terenie i genialne triki, to wychodzi segment tak nieziemski, że nie da się tego opisać słowami. Damien zdołał sprostać swojemu wielkiemu nazwisku... Cały „Focused” pełen jest takich właśnie utworów, wprowadzających w nastrój lekkiej nostalgii i idealnej harmonii jaką tworzą góry i prawdziwi freeskierzy – myślę, że bez tego filmu i muzyki w nim zawartej nie można się obejść. Zresztą bez żadnego filmu MSP nie można się obejść.

Wszelkich Jamajkofilów odsyłam do filmu o Candide Thovex - „Rastafaride”. Cała ścieżka w tej produkcji złożona jest z reggae, co daje bardzo ciekawy efekt. Ale chyba takie właśnie podejście do fikania ma Candide – pełen luuuzik.
Często zdarza się też, że pośród gitarowych zagrań i rymów wyrzucanych do mikrofonu przez MCees, pojawiają się kawałki o hmm... zgoła odmiennym charakterze. Zwykle jednak są idealnie wkomponowane w filmik – jak np. klasyk lat 80tych Billy Idol „Dancing with myself” albo Stacey Q ze swoim słodziutkim „Two of hearts”. Co ciekawe oba utwory pojawiają się w jednym filmie – „Ready, fire, aim”. Ale może nie ma się czemu dziwić, w jednym z pierwszych polskich filmów deskorolkowych w tle sączyło się „O bladi o blada” Beatles’ów i też było fajnie...

Dłuuugo bym mógł pisać o muzyce, szczególnie, że wiążą się z nią niepowtarzalne doznania stające się udziałem widza filmów narciarskich... Zachęcam do studiowania napisów końcowych i wyławiania z nich najwartościowszych pozycji muzycznych. Wszystkie produkcje są wręcz kopalniami doskonałych utworów, które nie tylko cieszą ucho, ale i budują w umyśle słuchacza cudowne obrazy gór, śniegu, słońca i niebieskiego nieba na tle którego frunie sobie jakiś człowiek co do nóg dwie deseczki ma przypięte...Amen.

 

Summer 2006 :)


<< powrót
Komentarze

Dodaj komentarz

Jeśli posiadsz konto na ski2die.pl to się zaloguj. Jeżeli jeszcze nie masz, a chcesz mieć, to już teraz może się zarejestrować.
© 2003-10 Ski2Die. All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Concept: LeSki&SanczO
Design: SanczO